Pewnej nocy wydarzyło się to, co nieuchronne.
Wstałam rano i było tak:
Pewnej nocy wydarzyło się to, co nieuchronne.
Wstałam rano i było tak:
Często mailowo czy telefonicznie opowiadam Wam o korzyściach posiadania przynajmniej dwóch kotów oraz o tym, że – paradoksalnie – dwa koty są o wiele łatwiejsze w utrzymaniu w domu niż pojedynczy kot.
Kot jest stworzeniem stadnym i ma dosyć złożone życie społeczne. Nie wierzcie w teorie, ze kot jest samotnikiem – koty tylko polują samotnie. Popatrzcie na to wprowadzenie drugiego kota. To nie jest instruktaż, ale dobrze na nim widać niektóre zachowania społeczne kotów.
Nie da się, no nie da się zastąpić kotu drugiego kota.
Człowiek za wolno biega, jest za mało zwrotny, za nisko skacze, denerwuje się nie wiadomo czego, jak przyjdzie do bójki, a do tego nie odwzajemnia skomplikowanego rytuału wylizywania. Nędzna podróbka.
Trzeba brać dwa koty.
Jedna ważna rzecz – drugiego kota trzeba wprowadzać z głową i bez pośpiechu, żeby dać szanse kotu-rezydentowi na łagodniejsze przejście tej zmiany. Krótka instrukcja jak to robić jest we wpisie Jak wprowadzić drugiego kota do domu
Laser przyjacielem lenia. Nie trzeba tyłka z sofy ruszać, tylko się laserkiem macha, a kot swoją dawkę ruchu ma. Wszyscy wygrani.
No, prawie wszyscy.
Okazuje się, że sprawa nie jest tak jednoznaczna, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. Co prawda kot biega, bawi się, powinien być więc szczęśliwy i zadowolony. I będzie – jeśli zadbamy, by ta zabawa była zgodna z naturą kota. Kot na czerwoną kropkę poluje. Co w tym odkrywczego, zapytacie?
Otóż jak kot poluje, to od czasu do czasu ofiarę uchwyci w łapy czy pyszczek. Odnosi wtedy sukces, a jego mały koci móżdżek nagradza kocie jestestwo przyjemnymi odczuciami, które możemy nazwać satysfakcją z udanego polowania. Kot to proste zwierzę – jak coś złapie w pazury, to znaczy, że upolował.
Czasem ofiara umyka i kot musi się obejść smakiem. Jeśli ofiara umyka zbyt często i kot nie dostaje swojej nagrody, staje się sfrustrowany i nieszczęśliwy, coraz mniej poluje, aż czasem przestaje polować w ogóle. Co za przyjemność robić coś, w czym zawsze przegrywasz?
A ile razy kotu udało się fizycznie zamknąć pazury na ofierze po udanym polowaniu na czerwoną kropkę?
No właśnie.
Polowanie na laser jest dla kota pasmem porażek. Na początku jest emocjonująco, ale po jakimś czasie zapał mija i kotu coraz mniej się chce. Patrzy tylko na migającą czerwoną kropkę i nie chce nawet łapą ruszyć. Jeśli twój kot pozwala czerwonej kropce błądzić przed pyszczkiem czy po łapach, to znak, że z jego samopoczuciem jest całkiem źle. Kto ma sfrustrowanego kota, wie z czym to się wiąże. Kto nie ma – lepiej, żeby nie wiedział. Generalnie – nie polecam.
Co więc robić?
Co jakiś czas zatrzymywać kropkę na myszce, piłce czy innej zabawce. Pozwolić kotu coś fizycznie upolować. Tylko tyle i aż tyle.
Kiedy kot złapie ofiarę, trzeba pozwolić mu się nią nacieszyć. Dopiero kiedy już odświętuje swoje małe zwycięstwo, czyli trochę poszarpie, a przynajmniej obślini swoją ofiarę, można ponownie uruchamiać światełko.
Dlatego bardzo mocno zachęcam, by dbać o samopoczucie kota i dać mu się wykazać jako wybornemu łowcy. Bo inaczej można się nieprzyjemnie zdziwić…
Śmierdzący kotek został rzucony kotom. Trochę wywietrzał i już nie zasmrodził mi całego mieszkania – albo mój nos się przyzwyczaił i znieczulił. Koty… długo by opowiadać, ale po co, skoro można zobaczyć:
Śmierdzący kotek jest już tak wysmarowany i brudny, że ledwie widać kolor. :)
Kotki dostały prezent.
Prezent w swej urodzie urąga estetyce w sposób aż raniący w oczy. Jest to mianowicie absurdalnie różowy królik na wędce. Jakby było mało tego, że jest różowy, to jeszcze ma do tego dzwoneczek, piórka w tyłku i uśmiech szaleńca. W porównaniu do ich ukochanego szczura na wędce ma tę zaletę, że jest cały miękki i nie ma obawy bolesnego uderzenia w pyszczek.
Kotki – zachwycone. Popatrzcie sami.
Wtem! E-ter odkrył jak sie dostać do kotodromu na szafie. Biedny PaiLutek – straciła swój azyl, w którym chowała się przed zaborczymi maluchami.
PaiLu już prawie odstawiła E-kotki, ale wtedy pojawiły się na świecie maluchy Antenki i jakoś tak jedno prowadziło do drugiego – i PaiLu znowu zaczęła karmić. Nie całe posiłki oczywiście, bo ani mleka tyle nie ma, ani tak łatwo nakarmić rosnących młodzieńców, ale tak dla smaku i dla bliskości. Jednak rzeczywistość jest nieubłagana – kocurki mają 3 miesiące i już matka ma powyżej uszu ich natarczywości. Szafa była schronieniem, z którego wysokości mogła spokojnie przyglądać się, jak jej małe biegają niżej i piszczą.
A tu taka niespodzianka.
Rozpracowanie w jaki sposób brat tam wchodzi zajęło E-mirkowi dwa dni, po czym radośnie pognał tam, zabierając po drodze E-molla. I się zaczęło.
PaiLu uciekła i krąży teraz niepewnie po mieszkaniu, szukając nowego miejsca ucieczki.
A chłopaki dają czadu nad moją głową. Niestety najlepszą zabawą okazało się gryzienie siatki. Będzie cud, jeśli ten nylon przetrwa kocurkowe zakusy. E-ter wywlókł na zewnątrz wypełnienie jednej z poduszek i rozszarpał je na drobne kawałki. E-mir wdrapał się do hamaka i podgryza sznurki na których wisi. Oj, koteczku, jeśli twoje ząbki okażą się skuteczne, czeka cię nie lada zdumienie. O, przestał. Teraz z E-mollem biją się przez siatkę – E-mir na parterze, E-moll na piętrze.
Ratunku.
W torebce zwykle mam skarpetki. Używam ich na pilatesie, bo jestem zmarźluch, a w zimnie to – wiadomo – żadne ćwiczenia. Skarpetki są fioletowe, z Hello Kitty i mają gumowe placki na spodzie, przez co księżniczka na ziarnku grochu nie może ich nosić normalnie po domu, bo urażają w delikatne stópki ;) Za to dobrze trzymają się maty i pomagaja w ćwiczeniach.
Oprócz tych rozlicznych zalet mają jeszcze jedną, która mi nie przyszła do głowy. Dobrze pasują do kocich zebów i świetnie się nimi kąty omiata. Nie jest więc specjalnie zaskakujące, że co i rusz E-mirek włazi do mojej torebki i wyłazi ze skarpetką w zębach.
Skarpetkowy skrytożerca.
Patrzę na te kociaki i nie wierzę, że to te same. A takie były pocieszne, kiedy były malutkie!
Kiedy zaczęły się rozłazić po pokoju pierwszy raz, okazało się, że mam na stanie kota pasterskiego. Kocięta wychodziły pojedynczo – jeden się zbierał na odwagę i wyruszał w nieznane, reszta tuliła się do mamusi. Za tym jednym odważnym krok w krok szła Czarna Tylda.
Szła krokiem oszczędnościowym, jak rosyjskie wojska na paradzie – prawie trzymając małego pomiędzy przednimi łapami. Trochę przypominało to pasanie żółwia w ogródku. Żeby się żółw nie zgubił, taśmą klejącą przykleja mu się do skorupy nadmuchany kolorowy balonik. Nad wędrującym kociakiem unosił się czarny balonik, jednoznacznie pokazując, gdzie maluch zawędrował.
W trakcie wycieczek co i rusz natykali się na rozmaite brzęczące zabawki. Ciocia Tylda bardzo starannie instruowała kocięta jak się ich używa. To miłe kiedy się widzi, że Tylda wreszcie spotkała kogoś na swoim poziomie rozwoju, a nie tylko te stare nudne koty, które nie znają się na żartach i nie umieją się bawić. Toteż Czarna Tylda spędzała z maluchami tyle czasu, ile tylko mogła.
Kocięta odwzajemniały się równie ciepłymi uczuciami. Razem ganiały się po pokoju, razem jadły, razem robiły chaos gdzie tylko mogły. Trochę im się nawet myliło, bo nie raz i nie dwa próbowały się podpiąć do mleczarni. Tylda nie bardzo wiedziała o co chodzi, uznawała to za zaproszenie do zabawy i zaczynała kocie zapasy: jeden, dwóch a nawet trzech na jednego. Kocięta były zachwycone.
Początkowo Tylda wiodła prym, bo sięgała najwyżej i biegała najszybciej. Szybko jednak siły się wyrównały, bo kocięta stały się prawie tak samo szybkie, ale za to bardziej zwrotne.
Największą sztamę trzyma Czarna z E-mollem. Przewraca go i turla, dręczy i miętosi, a on jest przeszczęśliwy. Razem solidarnie wprowadzaja entropię w porządek misek, kuwet i zabawek, a potem – w poczuciu dobrze spełnionego kociego obowiązku – wspólnie regenerują siły.
Ps. Pasanie żółwia w wersji urodzinowej wygląda tak:
Czarna Tylda jest kotem niepokornym.
Nawet czasem podda tyły i odsłoni brzuszek, ale i tak zaraz machnie łapą i spróbuje kocich zapasów. Bardzo szybko odstraszyła wszystkie koty, bo nie ma sposobu, żeby się do niej przytulić czy choćby przejść obok, bo zaraz rzuca się z łapami. Do tego skacze wszystkim na plecy.
Co gorsza – skacze na plecy wychodzącym z kuwety. Rusałki trzy razy się rozglądają wokół, zanim wejdą do środka, a potem długo się zastanawiają czy w ogóle wychodzić. Sama Tylda wybiega z kuwety na pełnym gazie. W końcu ona WIE, że w tym domu skaczą wychodzącym na plecy.
Póki była malutka wszystko było jej wolno. Ale teraz ma już pół roku i powoli zmienia jej się zapach na dorosły. VaiPer i TaiChi już jej nie pozwalają na bezczelność, kiedy za mocno szaleje, dostaje łapą po łbie i nie pozostaje jej nic innego, niż pokazać brzuszek na przeprosiny. Co prawda macha jeszcze łapą, ale tylko dla zasady.
Rusałki z kolei się jej boją. Zaczepia je strasznie i dręczy, a one uciekają sycząc. Do zabawy zostaje Czarnej tylko Bielutka. ChiNa też czuje się przy niej nieswojo, ale z drugiej strony trochę się rozhasała i daje się małej od czasu do czasu zaprosić do zabawy.
Co prawda te zabawy do złudzenia przypominają poważne bójki, z podchodami, zaczajkami i groźnymi pozami, ale w końcu krew się nie leje, ale na koniec wyglądają na całkiem pogodzone – więc chyba wszystko w porządku.
Nie mogę się doczekać, aż Czarna Tylda nauczy się przytulać. Na razie nie ma cierpliwości do przytulania się i od razu przechodzi do łapoczynów, a reszta kotów nie potrafi się odnaleźć w tej sytuacji i nie wie jak zareagować.
Przytulanie, szybko przytulanie!
Kot Hodża odkrył jak się dostać do umywalki. Otwór odpływu chyba popatrzył na niego jakoś obelżywie, bo Hodżysław zaatakował go bez pardonu. Kic, kic, kic w kółko na wszystkich czterech łapach. Aż w końcu sierściuch wypadł z umywalki na podłogę. Szkoda, że Państwo tego nie widzą. Słowo daję, zacznę nosić kamerę do kibelka.
W pogoni za matką, Hodżysław wpadł do hamaka ChiNy. Nikt bezkarnie nie wpada do ChiNy. Bielutka chwyciła Hodżę w obie łapy i wylizała całego na mokro, warcząc przy tym okazjonalnie i łapiąc małego zębami za głowę. Żebyście nie mieli złudzeń – ChiNa potem poszła wtrząchnąć trochę chrupek, a Hodżysław został na hamaczku i czekał.
Hodży jako pierwszemu zaczął się zmieniać kolor oczu – mają teraz kolor błota albo wzburzonego morza. Śmieszny jest, bo będąc brunetem, wokół oczu ma jasne, prawie białe obwódki, przez co same oczy wydają się niezwykle wyraziste i sugestywne.
Ale za to jako ostatniemu zmienia się sierść. Pozostałe kocięta chodzą już prawie całe gładkie, tylko Hodża wygląda jakby piorun walnął w grządkę koperku. Nawet kiedy już się wygładzi, to wciąż nie będzie docelowa sierść – kiedy rusałki dojrzewają, sierść zmienia im się jeszcze raz, na dorosłą. Ta zmiana nie jest już tak spektakularna i zachodzi stopniowo – patrzysz któregoś dnia, a tu cały aksamitny kot chodzi po mieszkaniu. :)