Nasze małe stadko się powiększyło skokowo. I znienacka.
Znienacek nastapił w niedzielę późnym wieczorem, kiedy przywiozłam do domu nowego kota. Czarrrrnego jak samo zło. Rozczochranego jak nieszczęście. Słodkiego jak ulepek.
Poznajcie Czarną Tyldę.
Matylda Ewjatar*PL.
Ma wielkie ofutrzone uszy, długi ogon, profil jakby ją kto kijem w sam środek nosa walnął oraz dobry charakter – czyli wszystko, co maine coon mieć powinien.
Na razie jesteśmy na wstępnych etapach wprowadzania nowego członka do stada. Wszystkie koty warczą i syczą na Tyldę, a Antenka ją dodatkowo paca łapą. Wczoraj koty domowe udały się na emigrację wewnętrzną do sypialni i Tylda została sama w pokoju. Dziś kilkakrotnie przyłapałam je na przebywaniu w tym samym pomieszczeniu – więc jakiś postęp jest.
Dobrze, że Tylda ma to w lekceważeniu wielkim, przynajmniej wiem że się nie muszę o nią martwić. Na razie staram się ją jak najczęściej głaskać i przytulać, żeby przesiąknęła zapachem domu i stała się „swoja”. Trzymajcie kciuki.