Starsze kocięta, kiedy sie wyrwały z kojca na wolność, nigdy do niego nie wróciły. Za to przeprowadziły się całą rodziną do transporterka.
Jak będzie w przypadku luksusowego kotodromu z własnym wybiegiem?
Najmniejsze zdziwienie świata – jest tak:
Starsze kocięta, kiedy sie wyrwały z kojca na wolność, nigdy do niego nie wróciły. Za to przeprowadziły się całą rodziną do transporterka.
Jak będzie w przypadku luksusowego kotodromu z własnym wybiegiem?
Najmniejsze zdziwienie świata – jest tak:
Podstępne kocięta zawzięły się i pokonały przeszkodę u wejścia kotodromu. Udało mi się je utrzymać w zamknięciu przez pół dnia tylko, co chwila wyrywały się się na wolność i entuzjastycznie rozłaziły się po sypialni. Miałam więc mało czasu na to, żeby przygotować im wybieg.
Ciach, ciach rurki pcv i konstrukcja gotowa. Resztka siatki akurat wystarczyła na obszycie w jednym kawałku. Jak zwykle przy moich konstrukcjach, trzeba trochę zakombinować – tu naciągnąć, tu doszyć kawałek, tam podciagnąć.
Kotodrom musiał powędrować do dużego pokoju, bo w sypialni nie było dość miejsca. Wspominałam, że poprzedni kojec był za duży? Miał 60x120cm i się nie mieścił.
Nowy z wybiegiem ma 105x105cm. Hyhy.
Zawiesiłam siatkę dość luźno w nadziei, że jeśli będzie się chybotać, kocięta nie będą dały rady się na nią wdrapać.
Ha, ha, ha, nie będą dały rady się na nią wdrapać. Dobry żart. Ledwie postawiłam zagródkę, małe futrzate kulki użyły małych ostrych pazurków żeby się wdrapać na górę i poszły w plener.
Na biegu doszyłam z resztek siatki dach nad zagródką. Trochę nie wystarczyło i trzeba było go popodpinać agrafkami i klamerkami, ale w końcu trzymał się na tyle mocno, że Antenka mogła na nim stawać wchodząc i wychodząc z kotodromu.
I co z tego? Wystarczyło, że się na chwilę odwróciłam i nagle się okazało, że w środku już są tylko dwa kocięta.
Przestrzeń między kotodromem a przewijakiem okazała się być hitem sezonu. Niestety Antenka się tam nie mieści… wróć! Mieści się, ale rozpłaszczona jak żaba, o karmieniu i mizianiu kociąt nie może być mowy. Jest więc niepocieszona za każdym razem, kiedy małe tam włażą.
Mnie zaś nie udało się odkryć w jaki sposób się tam dostają. Oczywiście widziałam kocięta wiszące smętnie u góry siatki, ale zawsze wisiały wówczas w takim miejscu, z którego nie dały rady wyleźć i zaraz złaziły do środka. Te, którym się udało uciec, zachowywały ciszę i dyskrecję jak rasowi szpiedzy.
Chytre bestie.
Rozzłościł mnie koci kojec. Bo za duży, nigdzie się nie mieści, tu wystaje, tam wystaje – nie sposób go ustawić tak, żeby jeszcze można było przejść. Zainspirowana częściowo klatką oglądaną u koleżanki, a częściowo własnym dziełem balkonowym, postanowiłam wziąć byka za rogi i zrobić sobie koci kojec, który wejdzie w przestrzenie, jakimi dysponuję.
Klateczka to ma być. Z otwieranym wejściem, z dwoma „pokoikami”, z przeszkodą, która kocięta utrzyma wewnątrz, a mamie pozwoli bez problemu przechodzić. Do tego lekkie ma być i składane. I łatwe w czyszczeniu.
Stelaż – wiadomo – hydrauliczne rurki pcv, niezastąpione w domu i zagrodzie. Cierpię na brak łączników narożnych, w hydraulice widać nie są potrzebne. Ja muszę kombinować. A co na stelażu?
Udałam się więc na allegro i zaczęłam się ostrożnie rozglądać. A tam – cuda! Trochę mnie zapał poniósł, bo w szale kupiłam 10 metrów zamka błyskawicznego i 10 metrów rzepa. Nie wiem co z tym zrobię, dobrze, że gabarytowo to nieduże jest. Ale sam zamek i rzep nie wystarczy, do czegoś to trzeba przyczepić. Spodobała mi się kordura. Potem się okazało, że to coś innego niż sobie wyobrażałam, ale w sumie też się nada. Tylko trudno się szyje.
Z siatką miałam zagwozdkę, ale odkryłam coś, co się nazywa siatka kaletnicza. Najpierw ją zignorowałam, bo znalazłam tylko taką gęstą, z małymi oczkami i uznałam, że na moje potrzeby się nie nadaje. Kilka dni później znalazłam siatkę z dużymi oczkami. Okazała się być idealną: sztywna i nie strzępiąca się.
Obmyśliłam co i jak robić, zarezerwowałam cały dzień w kalendarzu i jazda!
Idea okazała się być świetna, tylko wymagała wielu daleko idących zmian w projekcie, gdyż projektant co prawda przewidział, że powinno się dać rozpinać, ale nie przewidział, że ma się dać nałożyć na złożony stelaż. Względnie z niego zdjąć. Ale oj tam, oj tam. Się zmodyfikuje, się naciągnie i będzie.
Bardzo optymistycznie założyłam, że dzień mi wystarczy. Bardzo. Na drugi kotodrom może by i wystarczyło, ale szycie, prucie i znowu szycie pierwszego zajęło mi kilkakrotnie dłużej. Taka karma.
Dopóki w pokoju stał tylko stelaż, dopóty koty ignorowały moje nowe dzieło. Okrycie kordurą sprawiło, że obiekt dramatycznie zyskał na atrakcyjności. Państwo kotostwo zajęło się entuzjastycznym testowaniem wytrzymałości kotodromu. Bardzo sobie pogratulowałam wówczas pomysłu z dodaniem „przewijaka” na górze. Mieszkająca w środku kocica mogłaby mieć uzasadnione pretensje za łażenie po dachu, toteż przewijak ma izolować dach kociej budki od zwiedzaczy. Powierzchnię przewijaka szyłam już z dużym wstrętem. Dość już miałam tej roboty – palce pokłute, nerwy zszargane i tylko koty czegoś strasznie zadowolone z rozrywek w ostatnich dniach.
Kotodrom powędrował do sypialni – gdzie się zmieścił! Antenka, zaproszona z kociętami do środka, skorzystała chętnie. Obejrzała wszystko, sprawdziła kocyki i łaskawie zaakceptowała nowy dom. Uff! Wreszcie można zrobić pranie.
Wtem! E-ter odkrył jak sie dostać do kotodromu na szafie. Biedny PaiLutek – straciła swój azyl, w którym chowała się przed zaborczymi maluchami.
PaiLu już prawie odstawiła E-kotki, ale wtedy pojawiły się na świecie maluchy Antenki i jakoś tak jedno prowadziło do drugiego – i PaiLu znowu zaczęła karmić. Nie całe posiłki oczywiście, bo ani mleka tyle nie ma, ani tak łatwo nakarmić rosnących młodzieńców, ale tak dla smaku i dla bliskości. Jednak rzeczywistość jest nieubłagana – kocurki mają 3 miesiące i już matka ma powyżej uszu ich natarczywości. Szafa była schronieniem, z którego wysokości mogła spokojnie przyglądać się, jak jej małe biegają niżej i piszczą.
A tu taka niespodzianka.
Rozpracowanie w jaki sposób brat tam wchodzi zajęło E-mirkowi dwa dni, po czym radośnie pognał tam, zabierając po drodze E-molla. I się zaczęło.
PaiLu uciekła i krąży teraz niepewnie po mieszkaniu, szukając nowego miejsca ucieczki.
A chłopaki dają czadu nad moją głową. Niestety najlepszą zabawą okazało się gryzienie siatki. Będzie cud, jeśli ten nylon przetrwa kocurkowe zakusy. E-ter wywlókł na zewnątrz wypełnienie jednej z poduszek i rozszarpał je na drobne kawałki. E-mir wdrapał się do hamaka i podgryza sznurki na których wisi. Oj, koteczku, jeśli twoje ząbki okażą się skuteczne, czeka cię nie lada zdumienie. O, przestał. Teraz z E-mollem biją się przez siatkę – E-mir na parterze, E-moll na piętrze.
Ratunku.