Urodziny AnaTemy

Jutro Antenka kończy rok.

Dla mnie to cały czas ten sam mały kociak, który właził w każdą dziurę i dostawał bęcki od energiczniejszego brata. Jakoś nie docierało do mnie, że choć jest szczuplutka, to od dawna waży tyle, co jej matka.

Nadal próbuje wleźć w każdy zakamarek, choć na szczęście nie wszędzie się już mieści. Natomiast nie daje sobie w kaszę dmuchać i robi co chce. Dopiero ostatnio VaiPerek podjął trud nauczenia jej odrobiny grzeczności wobec starszych i przegonił ją kilka razy po mieszkaniu.

Na razie w ramach dorastania i wchodzenia na nową drogę życia, dostała szczepionkę na wściekliznę w tyłek oraz czipa na kark. Nasz ukochany Wet Od Spraw Codziennych, Pan Mikołaj, jest czarodziejem i zastrzyku w ogóle nie zauważyła. Przy aplikowaniu czipa nieco się awanturowała, ale raczej z powodu tego, że była trzymana tak, jak bardzo nie lubi. Ogólnie zachowała się bardzo przyzwoicie i wstydu rodzinie nie przyniosła.

A za to teraz jest kolejnym „towarem z Tesco” i piszczy jak się ją podłoży pod czytnik.

Dobra wiadomość dla mieszkańców Warszawy – w ramach promowania czipowania zwierząt, miasto finansuje zabieg dla zwierząt należących do osób zameldowanych w Warszawie. Wystarczy  do 15 grudnia zabrać kota czy psa do lecznicy, która bierze udział w akcji, podać swoje dane i już. Numer chipa zostanie umieszczony w  bazie danych wraz z kontaktem do właściciela. Mam nadzieję, że system ten upowszechni się i za jakiś czas stanie się przydatnym narzędziem przy identyfikowaniu zaginionych bądź skradzionych zwierząt.

Chip ma postać malutkiej kapsułki, którą się wprowadza za pomocą grubej igły pod skórę na karku. Nie przeszkadza kotu w żaden sposób, czasem zdarza się, że się nieco przesunie – ale nie ma to wpływu ani na skuteczność, ani na samopoczucie kota.

Więcej informacji o akcji na stronie Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy

Related Images:

Facebooktwitter

Relacja w skrócie

Chwilowo nie mam czasu żeby się ogarnąć i napisać sensowną notkę, więc wpadam tylko przelotem, żeby zdać relację z najważniejszych wydarzeń weekendu:

  • Dziś w nocy pierwszy kociak stanął na własnych łapach! Jedna z śnieżynek-mainecoonek to zrobiła, a ja oczywiście nie miałam telefonu pod ręką, żeby to sfotografować czy nagrać.
  • Ostatni rusałek ma już do połowy otwarte jedno oczko i tak jakby zaczynało się też otwierać drugie! Pozostałe mają już całkiem otwarte, ale jeszcze nie reagują. Mainecoony już dawno patrzą na świat wielkimi niebieskimi oczami, wyglądają jak małe alieny: wielka okrągła biała głowa i dwoje olbrzymich ciemnych migdałowych oczu. Prześliczne!
  • RUSałki mają już imiona! BanSzi (Bean Si) – dziewczynka, a chłopaki: BanZaj (Ban Sai) i BakSzysz (Bach Szisz). Dla mainecoonek w sumie też mam imiona, ale jeszcze nie jestem do końca przekonana. Muszę wybrać dwa z trzech i mam problem decyzyjny. Imiona są na C, a dokładniej: na Ch. Tak, jest zmyłka – nie idę alfabetycznie. Zresztą pierwsze imiona dla rusałek, jakie wymyśliłam, były na S, więc o mały figiel zrobiłabym jeszcze większą zmyłkę.

A dla ucieszenia oka zapraszam do obejrzenia filmiku z małymi potworkami. Ostrzegam: zamienia mózg w budyń! :)

Related Images:

Facebooktwitter

Przeprowadzka

Trochę mnie zaczęły złościć te kursy z kociakami w zębach – a to do kuwety, a to na szafę. Zrobiłam więc rewolucję. Wyrzuciłam mianowicie całą zawartość szafy, położyłam kocie kocyki i zaniosłam tam maluchy. Dokładniej cztery zaniosłam, piątego wyrwałam z zębów PaiLu wspinającej się właśnie po drapaku.

TaiChi zgłupiała i nie mogła pojąć, że to jej maluchy. Biegała do łazienki, szukała, aż wreszcie dała się skłonić do wejścia do szafy, obwąchała kocięta i uznała, że się odnalazły i wszystko w porządku.

PaiLu zaś wykonała awanturę na dwanaście fajerek, z próbą porwania małych mainecoonów z szafy włącznie. Musiałam ją na siłę przytrzymać, położyć, a kiedy maluchy podłączyły się do mleczarni, dała za wygraną. Od tej pory – odpukać! – szafa jest w pełni zaakceptowanym kocim kojcem. Obie kicie mieszczą się w niej bez problemu, nie muszą już leżeć niemal jedna na drugiej.

A z rzeczy dziwnych i niesamowitych – jedna mainecoonia bielinka otworzyła oczko już czwartego dnia, druga – szóstego. Jestem nieco zdumiona, normalnie otwierają oczy w wieku około 9-10 dni. Do tego rosną w oczach. Głównie wszerz, ale i ogólnie wielkie się robią i ruchliwe. A jakie bezwzględne kiedy chodzi o dostęp do cycka! Pełzną jak małe tarany. Tylko te główki jeszcze nieproporcjonalnie wielkie ciężko im utrzymać, więc tak machają nimi zabawnie. Można siedzieć i obserwować całymi dniami.

Zaczynamy akcję fotografowania ich co tydzień i dokumentowania jak rosną. Postępy można obserwować w dziale Hodowla w zakładce miotu maine coonów i rosyjskich niebieskich. No i oczywiście w Galeriach.

Related Images:

Facebooktwitter

Trzy kocięta rosyjskie niebieskie!

PaiLu tak się przywiązała natychmiast do małych maine coonów, że swoim zwyczajem zapragnęła zanieść je na szafę. Po kilku kursach do sypialni, gdzie była łapana, a maluch konfiskowany, doszłam na skraj załamania nerwowego. TaiChi kompletnie nie reagowała na porwanie swoich dzieci, co za wyrodna matka!

Dlatego jak zbawienie przyjęłam nieco wczesne narodziny małych rusałek.  Wyliczyłam termin na 9 września, ale kicia postanowiła urodzić je już 7 września. Różnica nieduża i żadnego powodu do niepokoju. Zdarza, że poród jednej kotki skłania drugą do urodzenia w tym samym czasie.

Tak więc oficjalnie ogłaszam narodziny trzech kociąt rosyjskich niebieskich dnia 7 września 2010! Urodziło się dwóch chłopaków i jedna dziewczyna.

Poród był szybki i lekki, tyle tylko, że PaiLu uparła się urodzić w pudle, w którym leżała TaiChi z maluchami. No cóż, kim ja jestem, żeby protestować! W ogóle dziewczyny zapałały do siebie sympatią wielką i tulą się na potęgę. Mam nadzieję, że im tak zostanie, bo do tej pory raczej się tolerowały niż lubiły.

Tak więc uruchamiam kolejną galerię – kociąt rosyjskich niebieskich. Wiem, że nie uda mi się całkiem rozdzielić zdjęć miotów, skoro maluchy leżą razem, zaglądajcie więc do obydwu galerii :)

Related Images:

Facebooktwitter

Dwa białe mainecoony!

Czas na oficjalną wiadomość:

5 września urodziły się dwa małe mainecoony. TaiChi czuje się dobrze, kocięta – sądząc po tym, jak przybierają na wadze – też.

Wspominałam, że White Fang daje białe kocięta w każdym miocie? No to w tym poszedł na całość – 100% białych. Dopóki są małe, mają zwykle szare plamki na głowie, które potem znikają. Jedno ma plamkę tylko na łebku, drugie również na karku, więc dają się łatwo odróżnić.

Nie sprawdziły się moje przewidywania, że być może kotka będzie chciała urodzić mi w łóżku. W decydującym okresie kicia czuła potrzebę schowania się w mysią norkę. W roli mysiej norki wystąpiła kuweta. Uznałam, że to niedobry pomysł, więc skłoniłam ją do wyjścia. Przyniosłam sobie poduszki i książkę i następne 24 godziny spędziłyśmy zamknięte w łazience. Kotka poczuła się lepiej, a ja wymagam teraz rehabilitacji. No cóż…

Kicia praktycznie rodziła mi na kolanach. Poród był dosyć ciężki i wymagał mojej pomocy, ale wszystko skończyło się dobrze.  TaiChi była bardzo przejęta i z takim zapałem wylizywała młode, że co chwila odrywała je od mleczarni, a one, biedactwa, miały kłopoty z przyssaniem się na nowo. Kolejne godziny spędziłam pomagając maluchom nie umrzeć z głodu.

Po ponad dobie czuwania padałam trochę na pysk, więc postanowiłam się zdrzemnąć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po przebudzeniu nie znalazłam maluchów w pudełku. Były oczywiście w kuwecie, ładnie ułożone na ogonie TaiChi. Uznałam jednak, że żwirek to nie jest to, co powinny jeść w pierwszej dobie życia, wydałam więc nakaz eksmisji i przeprowadziłam się do łazienki na kolejną dobę.

Na szczęście PaiLu zaczęła przejawiać większe zainteresowanie maluchami i przeprowadziła się do TaiChi do pudełka. Razem mruczały, wylizywały maluchy i tuliły się do siebie. To trochę uspokoiło TaiChi i przestała wyrywać się do kuwety.

I tylko dzięki temu udało mi się złapać jakieś 2 godziny snu.

Początkowo myślałam, że to dwa kocurki i nawet już miałam przygotowane imiona, ale po bliższym wejrzeniu, kiedy wreszcie TaiChi pozwoliła wziąć je na ręce, okazało się, że to dwie dziewczynki. Niestety imiona, które wymyśliłam kilka tygodni temu wyleciały mi całkiem z głowy, więc na razie maluchy będą bezimienne. Myślę, że jak się wyśpię, to sobie je przypomnę.

Powstała już nowa galeria ze zdjęciami maluchów. Sukcesywnie będę dodawać nowe zdjęcia, warto wiec tam zaglądać.

Related Images:

Facebooktwitter

Zapasy na czarną godzinę

Ech, ja to się dam namówić na wszystko. Zwłaszcza na promocje.

Zamówiłam wielki pakiet kartoników Bozity, a sklep w osobie pana o miłym głosie podstępnie zaproponował mi domówienie jeszcze pewnej ilości, mamiąc dodatkową gratisową ilością opakowań. Kupiłam dużo, dałam się namówić na więcej po to, by dostać jeszcze więcej.

Czujecie klimat?

W ten sposób wylądowałam ze 128 kartonikami Bozity.

Oprócz tego mamy 10 kg Hillsa Natures Best, który stanowi podstawową karmę kotów, 8 kg RC Maine Coon (bez którego VaiPerek nie podchodzi do miski w ogóle), 10 kg Hillsa Kitten, 2 kg RC Babycat i nie wiem już ile puszek Applawsa. Zapasy jak na wojnę.

Nie posiadam niestety aż tylu szafek, żeby to wszystko upchnąć, więc 3 paczki Bozity i 10kg worek suchego dumnie panoszą się na środku kuchni. W końcu kto rządzi w tym domu – bo przecież nie ja?

Related Images:

Facebooktwitter

Drapak Athena

Łowca okazji znowu ruszył na polowanie. Tym razem zdobyczą jest drapak Athena, który zooplus oddawał za mniej niż sto złotych. W obliczu zbliżającego się stada małych szkodników uznałam, że taki drapak będzie w sam raz dla nich na rozszarpanie.

Mam co prawda wizję zupełnie innego drapaka do sypialni, ale będzie realizowana dopiero gdy wylecą wszystkie meble i pudła, które są teraz na wylocie. Miałam nadzieję, że stanie się to przed kociakami, ale nie dało rady. Pomyślałam jednak, że nawet jeśli miałby postać tylko te kilka miesięcy, to nie jest to aż tak wielki wydatek, żeby było bardzo szkoda.

Drapak przybył porządnie zapakowany, nawet były na miejscu wszystkie elementy. Skręcenie banalnie proste, średnio rozgarnięta małpa dałaby sobie radę. Dla porządku tylko powiem, że dobrze byłoby w instrukcji skręcania napisać gdzie idą śruby z łebkami a gdzie śruby z gwintem po obu stronach.

Skręciłam wszystko zgodnie z instrukcją i postawiłam w kącie. Drapak jest bardzo wąski, co powoduje dwie rzeczy:

  • podstawa jest dosyć mała i to obniża stabilność całej konstrukcji. Jak koty lecą biegiem, całość się chybocze – dlatego oparłam go z dwóch stron: o ścianę i o pudła.
  • wspinanie się z półki na półkę jest dosyć kłopotliwe – kilka razy widziałam, że koty kombinowały jak tu się przemieścić, ale miały za mało miejsca, żeby się wygodnie odbić.

Budka też jakoś nie cieszyła się powodzeniem – chyba też koty nie za bardzo miały się z czego odbić, bo stawały na samym skraju półki poniżej i rezygnowały. Wyglądało na to, że zakup jest chybiony, kiedy wpadłam na pomysł.

Zamieniłam miejscami słupki pod górnymi półeczkami. Wyższy słupek powędrował na samą górę, niższy – pod półeczkę z liną. Tym samym półeczka ta znalazła się na wysokości dna budki, tworząc wygodne dojście.

To był strzał w dziesiątkę. Drapak natychmiast  zatętnił życiem. Rusałki wprowadziły się na górę, choć częściej bywa tam Antenka, bo PaiLu teraz nie da rady za bardzo skakać. Budkę objęła we władanie TaiChi. Trochę mnie to zaskoczyło, bo zawsze lubiła przestrzeń, a w tej budce musi się zwinąć w precelek. Ale widać jej pasuje, bo co chwila tam włazi.

Drapak więc wstępnie się sprawdził. Zobaczymy co się będzie działo, kiedy kocięta podrosną na tyle, żeby być w stanie go zmasakrować. Przeczuwam, że on jednak tego nie przetrwa. Nie przy takiej ilości kotów.

Cena wyjściowa Atheny wynosiła prawie 300 zł, jakość wykonania i użytych materiałów zaś nie odbiega od innych drapaków w tym przedziale cenowym.  Mam jednak porównanie z jakością drapaka Rufi, który jest reprezentacyjnym meblem w salonie i tak sobie myślę, że byłoby mi szkoda wydać na ten nowy drapak aż 300 zł. Fakt, że nasz Rufi kosztował ponad 2 razy tyle, ale różnica w jakości jest cztero- albo i pięciokrotnie większa. Summa summarum Rufi jest lepszym wydatkiem. Że już nie wspomnę o tym, że jest o niebo bardziej estetyczny.

Ale za 100 zł to niech on sobie będzie jaki jest, niech go koty rozszarpią na zdrowie :)

Related Images:

Facebooktwitter