Pojechaliśmy z FaJin. Dla niej to pierwsza wystawa w ogóle, dla mnie – pierwsza po długiej przerwie.
Wróciliśmy z tarczą (oraz FaJin, dyplomem i kubeczkiem).
Kicia denerwowała się niesamowicie, bała się tego nieustającego hałasu, przechodzących ludzi, obcych zapachów. Na szczęście jest grzecznym i nieagresywnym stworzonkiem. Dała się wyciagnąć z klatki, pozwoliła sędziom się obmacywać, podnosić, przeginać i przechylać, reagowała na piórka. Bardzo byłam z niej dumna.
Sędziom się też podobała. Oprócz walorów urody – te oczy! ta sylwetka! ten profil! – obaj w opisie skomplementowali zachowanie i temperament. Niestety drugiego dnia ze zdenerwowania straciła futro, ale i tak była bardzo dzielna.
(jeśli nie widzisz zdjęcia, kliknij ponad tym napisem)
Tak więc zakończyłyśmy weekend pierwszym certyfikatem na championa. Teraz przydałoby się zdobyć jeszcze dwa, a do tego trzeba jeździć na wystawy. Co wcale nie jest fajne, bo bakcyla wystawowego to ja nie złapałam.
W domu siedzimy niemal w całkowitej ciszy – nic nie gra, nic nie gada, najwyżej my do siebie nawzajem. Wystawa z kolei to 8 godzin nieustannego hałasu, setek rozmów naraz z każdej strony oraz megafon non-stop. Mnie do tej pory dzwoni w głowie. Wcale się nie dziwię FaJin, że nie chciała wychodzić z klatki, a wyjęta do zdjęć protestowała i próbowała natychmiast wrócić i nakryć się kocem i poduszką. Też chciałam.
Jeśli pojedziemy na następną, uszyję jej budkę, w której będzie mogła się schować komfortowo i niech sobie w niej siedzi przez 2 dni. Muszę tylko dokupić materiału pasującego do dekoracji klatki. Gdyż – pochwalę się – w czwartek i piątek przed wystawą tymi rękami uszyłam dekoracje z pięknej materii w zielone pasy. Sama dekoracja jest prześliczna a rusałki wyglądają w niej zjawiskowo. Do tego zielony kocyk na spód i pasująca zielona poduszeczka. O!
Aha, oczywiście w ramach pamiątki (oprócz dyplomu potwierdzającego certyfikat i miejsce Ex1) pozyskaliśmy śliczny kubeczek Koterii z kotami.
A na zakończenie zapraszam do galerii zdjęć z wystawy. Zobaczycie tam m. in. naszych sąsiadów z wystawy – pięknego kremowego kocurka brytyjskiego wraz z synkiem w kolorze lila, kota singapurskiego – małego płowego kotka z wielkimi oczami jak ze Shreka, no i oczywiście devony, sfinksy i kornisze, które nieustająco kocham za niebanalną urodę.
Planowaliśmy być jako oglądacze, ale się stremowaliśmy i nie przyszliśmy. Zupełnie nieuzasadniony uraz do wystaw mamy, choć nie byliśmy na żadnej. Trochę żałujemy, mogliśmy przecież spotkać FaJin. Może następnym razem.
Mnie trochę przeraziła ilość coonów i norweskich. Rany boskie, jakież te bydlęta są wielkie!
ale łagodne :)