Ciąg dalszy nierównej walki z oporną materią, czyli siatka balkonowa contra człowiek.
Kolejnych podejść było nawet kilka, ponieważ życie pokazało, że wymiana tej linki nie jest tak prosta, jak by się wydawało. Przede wszystkim musiałam odsunąć drapak zintegrowany z tym drewnianym przepierzeniem oraz podstawą. Już samo to zadanie okazało się niemal ponad moje siły, bo całość była nie dość, że ciężka, to jeszcze trudno przesuwalna. Namęczyłam się strasznie, rozmontowałam połowę i po kawałkach jakoś przesunęłam.
Wymiana linek za drapakiem praktycznie zajęła mi cały wieczór, a kiedy wreszcie skończyłam i nawet kopaniem, szarpaniem oraz soczystymi przekleństwami udało mi się wsunąć całą drewnianą konstrukcję na miejsce, byłam tak wykończona, że musiałam sobie zrobić przerwę.
Po czasie niezbędnym do zregenerowania chęci do pracy, podjęłam dalszą nierówną walkę – tym razem z kątem prostym na połączeniu krawędzi balkonu. Na jednym boku siatka opada tam prosto w dół, na drugim – pod kątem, bo sufit ma powierzchnię mniejszą niż podłoga mego balkonu. Trzeba było wyprofilować jakiś sprytny skos – niestety ów skos miał inne plany na ten wieczór i wyszedł mi jakiś rozpaczliwiec. Uznałam jednak, że w ostatecznym rozrachunku się nada i zostawiłam tak, jak jest.
Po tych ciężkich przejściach uznałam, że potrzebuję wzmocnienia w postaci sukcesu wieszania siatki tam, gdzie jest prosto i bezproblemowo, toteż szybciutko przemieściłam się na dłuższy bok balkonu. Przy wydatnej pomocy TaiChi udało się sprawnie z nim uporać i dotarłam do zakątka balkonu, sens istnienia którego nadal mi umyka.
Mała wnęka, o szerokości około 30 cm, tak że nawet pół człowieka się tam nie zmieści, z rynną w samym środku. Już poprzednio mieliśmy z tym kątkiem kupę zabawy i przewidywałam, że tym razem też mnie to nie ominie.
Ponieważ drabina się tam nie mieści, a zaczep siatki jest na wysokości sufitu, musiałam zamienić się w człowieka-pająka i łazić po balustradzie. W ciągu tych kilkunastu minut moje serce napracowało się tak, że się postarzało co najmniej o trzy lata. Nie spadłam jednak, nie zeszłam na zawał, siatkę zaczepiłam. Nie byłam w stanie niestety jej wyprofilować w żaden sposób, bo za bardzo tam nie sięgałam, więc za rynną siatka wisi na lince jak zasłona prysznicowa – naciągnięta w pionie, udrapowana w poziomie. Trudno. Grunt, że koty nie przelazą.
Skończyłam i padłam bez sił.
Następnego dnia koty w szale wpadły na drapak i przepierzenie i dopiero wtedy zajarzyłam, że zapomniałam o jednym istotnym elemencie. Nie przymocowałam drapaka do barierki i całość kiwa się energicznie w takt kocich skoków. Przekopałam swoje zasoby, ale nie znalazłam długich trytytek, tylko zestaw króciutkich. Chcąc nie chcąc, połączyłam po 4 i umocowałam drapak na sztywno. Wreszcie zadanie można było uznać za zakończone.
Uff.
.
Czytaj też:
Fotostory – Balkon bezpieczny dla kotów cz.1
Fotostory – Balkon bezpieczny dla kotów cz.2
Podobne opowieści:
- Siatka balkonowa reloaded cz. 1
- Zimo, idź sobie!
- Fotostory – Balkon bezpieczny dla kotów cz.2
- Kupa radości
- Fotostory – Balkon bezpieczny dla kotów cz.1
Człowiek wygrał :-) Miejmy nadzieję że tym razem konstrukcja będzie trwała i trwała!