Nie nadążam za tymi kotami. PaiLu była umówiona do kocurra już od dawna, ale kiedy wreszcie raczyła dostać rui, to wybrała moment, kiedy byliśmy na wakacjach i sprawa się rypła. I kiedy wydawało mi się, że już po jabłkach, PaiLu znowu zapragnęła randki. Dwa tygodnie po poprzedniej rui! Myślałam, że padnę. Nastawiłam się na co najmniej kilka miesięcy spokoju, a tu proszę, nie dość że znowu ma ruję, to jeszcze taką z wyskokiem i przytupem.
Nie miałam za bardzo wyjścia, trzeba było w tempie ekspresowym zawieźć ją do kawalera, bo inaczej doprowadziłaby mnie na skraj załamania nerwowego. A tu niespodzianka – umówiony kocur właśnie ma randkę. Szlag by to trafił i małe szlaczki. Na szczęście szybko mi złość przeszła – przecież jest sprawdzony kocur, ślicznotki takie wyszły z mariażu z nim, że nie ma co się zastanawiać, jedziemy do Punta! Szybki telefon – Punto jest zwarty i gotowy i oczekuje oblubienicy.
I w ten sposób tego samego dnia, kiedy TaiChi wróciła do domu, PaiLu z domu wybyła.
A oto przyszły tatuś (mam nadzieję!): EC. PUNTO Kaptown*RUS
Podobne opowieści:
- Narzeczony dla PaiLu
- Po pierwszej randce
- Od przybytku głowa nie boli?
- Errata
- Kota nie ma, myszy harcują