Zraniło się w łapkę moje biedactwo.
Antenka.
Najpierw myślałam, że sobie ją stłukła skacząc. Obserwowałam przez jeden dzień, ale widzę, że jest coraz gorzej, już prawie na tę łapę nie staje, no to wziuuu! do weterynarza. Wet obejrzał, sprawdził, że żadne ciało obce nie wystaje i zaordynował leki. A tu zonk, kocica karmi, więc antybiotyk odpada. No dobrze, damy inny. Jak ładnie określił Pan Wet: nie jest to antybiotyk pierwszego wyboru, ale nie mamy wyjścia.
Następnego dnia – łapa jak bania. Biegiem do weta. No tak, jest ropień. I to jaki! Czyścimy.
Ha! Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Kicia nie z tych, co sobie dadzą coś przy swoim jestestwie zrobić. Zanim Pan Wet skończył, Antenka sprawnie pobrała mu krew z ręki przednimi łapami, a mnie z biodra zadnimi.
Rano sprawdzam łapę – rana zasklepiła się i goi się ładnie, ale z drugiej strony zrobił się drugi ropień. No tak, możemy ładować dowolne antybiotyki, dopóki jest ropień, dopóty działać nie będą. Znowu do weta. Zmiana antybiotyku na nieco silniejszy, ale wciąż słabiutki. Trzeci ropień. Antybiotyk.
Byłam już tak umęczona codziennym jeżdżeniem do weta, że złamałam się i wzięłam kolejne dawki do domu, żeby podać Antence własnoręcznie. Trudność polega na tym, że ja – acz twarda kobita jestem – mam jeden obszar nieciągłości. Jak zobaczę igłę wbitą pod skórę, nabieram żywej zielonej barwy oraz ląduję miękko na glebie. Krew mi nie robi, inne fizjologiczne zawartości organizmu mi nie robią, no igły pod skórą nie jestem w stanie znieść. (Tak, asystowałam przy kastracjach. Tak, jestem honorowym dawcą krwi. I co z tego? To niczego nie zmienia.)
Ale pomyślałam sobie – pod sierścią nie będzie widać, i tak będę robić na dotyk i wyczucie. No dobra, raz się żyje.
Następnego dnia zbieram wszystkie siły, pot mi na czoło występuje, serce wali, aż je w gardle czuję i ogólnie mam ochotę uciec. Przepraszam Antenkę, wbijam jej igłę gdzie trzeba i…. HIJETA KANOKOGA TAMARANAI! dzwoni przeraźliwie mój telefon. Mało zawału nie dostałam. Cudem nie wypuściłam z rąk strzykawki. Podałam antybiotyk, wyjęłam igłę z kota i klapnęłam na ziemię, żeby dojść do siebie.
Muszę zmienić ten dzwonek w telefonie.
Ogólny bilans:
- Kot pobrał krew mnie (trzy razy: z biodra, wnętrza dłoni i wierzchu dłoni), trzem weterynarzom i pielęgniarce.
- Kotu została cztery razy oczyszczona rana oraz podano antybiotyki przez ponad tydzień.
Chyba to starcie wygraliśmy?
A do tego chcę polecić warszawskim kociarzom z tej strony Wisły jeszcze jednego doktora z Vetki – dr Macieja Żachowskiego. Ma świetne podejście do zwierzaków i właścicieli, a rany oczyszczone przez niego od razu zaczynały się goić. Ma dobrą rękę.