Antenka grzecznie poczekała, aż wrócę. Poczekała, aż się rozpakuję i zrobię pranie. Poczekała, aż wrócę z pilatesu, który mi ratował opłakany stan kręgosłupa po 4 dniach ciągłego stresu i stania. Poczekała, aż przestawię pudła przygotowane na ewentualną porodówkę. Poczekała, aż przestawię je jeszcze raz. Poczekała, aż zamienię miejscami kocyki. Poczekała, aż zamienię je jeszcze raz.
Czekała, nie bacząc na to, że przez cały ten czas – od piątku – śpię w transzach kilkugodzinnych, bo dyżuruję. Oraz coraz bardziej zaczynam przypominać bezrozumne zombie, bo brak snu jednak upośledza niemal wszystkie funkcje organizmu.
Sama też przygotowywała się do porodu:
(jeśli nie widzisz zdjęcia, kliknij ponad tym napisem)
W końcu w niedzielę o 23.00 zdecydowała, że ewentualnie może byłaby skłonna…
Zamknęłyśmy się w łazience i zaczęły się chwile grozy. Zanim rozpoczęła się akcja właściwa, minęły 2 godziny, które spędziłam na podłodze łazienki, głaszcząc kicię i uspokajając. A kiedy zaczęła się akcja właściwa, wcale nie było lepiej. Po 40 minutach bezowocnych wysiłków, kiedy skurcze prawie mi kota łamały w pół, straciłam już nadzieję i zaczęłam gorączkowo szukać pomocy. W stanie skrajnego zdenerwowania umawiałam się właśnie z kliniką na Powstańców, kiedy światło dzienne ujrzał pierwszy pyszczek. Uff.
Kiedy go zważyłam, sytuacja wydała się trochę bardziej zrozumiała. 112g, dużo jak na rusałka. Kolejne maluchy rodziły się wcale nie mniejsze. Najdrobniejszy ważył 95g – to więcej niż średnia waga rusałek, jakie mi się rodziły do tej pory. Same wielkokoty w tym miocie. Zważywszy, że Antenka jest raczej drobnej budowy i szczupła, wydanie na świat takich klusek to był z jej strony wyczyn dużej klasy. Brawo Antenka.
Mamy więc 5 wielkokotów. Próbowałam sprawdzić płeć, ale Antenka czemuś strasznie się denerwowała i wyrywała mi maluchy z rąk. Nagle, ni z tego, ni z owego, skojarzyła jak się nosi dzieci. Poprzednich miotów nie umiała nosić, a ten łapie fachowo za kark, bez problemu wyrywa mi z rąk i układa na malowniczą kupkę. Talent się obudził w kocie znienacka! Wersja na dziś mówi, że mamy 4 dziewczynki i jednego chłopaka. Pewności nie mam, bo tak zagarniała te dzieciaki na kupkę, że nie jestem pewna, czy przypadkiem nie oglądałam dwa razy tych samych.
Tak czy inaczej płciowa karma trwa. Jakby ktoś chciał dziewczynkę, można walić do mnie jak w dym. Chłopaków nie obiecuję :)
Podobne opowieści:
- Nie denerwuje się, nie denerwuję się…
- Dom pełen kociąt
- Cztery szóstki czyli rusałki on board
- Od przybytku głowa nie boli?
- Pierwsze znaki pandemonium
Gratulacje i wyrazy podziwu. To już nie rusałki, to rusały!
(Hm. Brzmi gorzej, niż się spodziewałam.)
gratulacje dla kociej mamy i maluchow oraz wielki szacun dla trygryziolka za przetrwanie tego szalenstwa :)
Brawo Antenka! Śliczna kupka niebieskości/szarości. I już wiadomo, czemu foka była taka wielka :)
Policzyłam: 525 gramów kota nosiła. Plus oprzyrządowanie dla każdego, oczywiście.
Do tej pory jestem w szoku.
W dodatku kolejkowanie nam padło i rodziła parami, drugie w odstępie 7-10 minut po pierwszym, zamiast pojedynczo co 0,5-2 h. Nie dziwię się już, że tak ciężko szło.
Gratulacje dla mamy i oddzielnie dla akuszerki.
Jaka litera dla imion? Na Lalkę albo Myszkę dom i koty czekają.