Ogarnięta impulsem oraz lekko poszczuta na blipie przez usłużne koleżanki, które wyszperały ją na allegro, kupiłam sobie torbę. Z kotami. To zwykła płócienna torba, mieszcząca kilka notatników A4 albo niewielkie zakupy.
Z racji aparycji widniejących na nadruku futrzaków, szybko zyskała nazwę kodową „wytrzeszcz”. „Gdzie wytrzeszcz, bo muszę już wychodzić”. „Oddawajcie wytrzeszcza, złodziejki futrzate!” itp.
Gdybyście się na nią natknęli i zapałali – doradzam od razu przymocowanie na nowo rączek. Producent nie przewidział, że niezabezpieczony w żaden sposób koniec taśmy prędzej czy później się postrzępi i po prostu „wyjdzie” ze szwów. Raczej nawet prędzej, rzekłabym. Ja swoją po prostu rozprułam, stopiłam końcówki taśm nad zapalniczką, założyłam i dopiero przeszyłam – od tej pory trzyma bez problemów.
Torba musiała oczywiście przejść drobiazgową kontrolę i wielofazowe testy przydatności. Dopiero wtedy koty ją zaaprobowały i przekazały do użytkowania.
„Wytrzeszcz”, śliczne :) I czy mi się zdaje, czy moja ukochana ChiNa jest jeszcze piękniejsza, niż ostatnio?
Nie wydaje Ci się :) Pięknieje z każdym dniem. A jeszcze jej kupiłam witaminki na sierść, więc będzie jeszcze bardziej puchata. :)
bez testów, torba nie mogla byc udostepniona do uzytkowania. To przeciez oczywista oczywistosc :)
ps. piekni testerzy i testerki :)
a ja mam kubek i poduszkę z wytrzeszczami :)