Wpisałam sobie w kalendarzu pod datą 25 listopada pozycję: sprawdzić PaiLu. To mniej więcej tyle dni po randce, żeby wystąpiły pierwsze objawy ciąży. Ha ha, łatwiej napisać niż zrobić.
PaiLu wcale nie miała zamiaru pokazać mi brzuszka. Co prawda wielokrotnie kładła się w rożnych miejscach na pleckach, przeciągając się bądź tylko odpoczywając, ale o dotykaniu nie mogło być mowy. Wystarczyło, żebym wyciągnęła rękę, a natychmiast wstawała i oddalała się z godnością.
Próbowałam zaobserwować zmiany za pomocą oczu jedynie, kładąc się obok i intensywnie wgapiając w brzuszek, ale ona ma tak gęste i puchate futro – mimo, że przecież krótkie, jak to u rusałek – że nie było sposobu, żeby je przeniknąć wzrokiem.
Na szczęście w zasadzie nie jest potrzebny mi ostateczny dowód, bo kicia coraz więcej czasu spędza leżąc na boku, a jej brzuszek zaczyna się nader obiecująco zaokrąglać. Mniej też szaleje po domu, choć wciąż jeszcze zwiedza wszystkie swoje ulubione miejsca na wysokościach. Zaniepokojony Z. nawet zapytał, czy wolno jej tak skakać. Ciąża to nie choroba – powiedziałam. Jak da radę, to niech skacze. Nie będzie dała rady – skakać przestanie.
Tak więc w pierwszej dekadzie stycznia spodziewamy się świeżej dostawy malutkich rusałek. A że oboje rodzice są w bardzo jasnych odcieniach szarości, a Cekin dał mi już miot prześlicznych kociąt, więc wiążę duże nadzieje z tym miotem. To już za miesiąc!
Podobne opowieści:
- Nie denerwuje się, nie denerwuję się…
- Drugi pierwszy znak
- Pierwsze znaki pandemonium
- Atak (przesłodkich) klonów
- Szafa pełna kociąt
Related Images:


I znowu będzie kusić… ;)
super!