VaiPerek jak zwykle przyszedł rano i uwalił mi się na głowę. Głowa rozpłaszczyła mi się na naleśnik. Zwykle zsuwam się powoli z poduszki, w miarę, jak VaiPer bierze w posiadanie kolejne jej partie pod swoje jestestwo, ale tym razem przydepnął mi włosy i nie dałam rady się ruszyć. W sumie, jak człowiek jest zdeterminowany, to i z ciężarem na głowie będzie spać.
Moje stopy dostały się w strefę wolnego ognia i TaiChi je upolowała pazurami. Miotnęłam się i kwiknęłam jak zarzynane zwierzę, no bo kto to widział, żeby tak znienacka, prawda…
PaiLu, która była właśnie pod kołdrą, przestraszyła się i próbowała uciec, ale zaplątała się w kabelki od Pawłowej mp3. Pawłowi mało nie urwała głowy, a mnie podrapała rękę, od której odbijała się w panice.
Wstałam, bo przecież w takich warunkach się nie da…
Bardzo dobrze to znam – wprawdzie w domu tylko jeden egzemplarz kota się chowa, ale za to bardzo wszechstronny. Najpierw spycha mnie z poduszki (ale nie uwala się na głowie, o nie! o wiele subtelniej najpierw przytula się do twarzy, a potem odwłokiem stopniowo spycha), potem poluje na stopy, a na koniec przegoniona spieprza z łóżka, bolesnie depcząc i drapiąc L.
Wniosek: z kotem nie pośpisz ;)