Krwi! Krwi!

W weekend strach blady padł na koty oraz terror wielki. Nadszedł otóż czas szczepienia maluchów, a przy tej okazji dziewczyny przeszły rutynowe badanie w kierunku FeLV i FIV. Co się działo to słowo nie opowie, pióro nie opisze.

Badanie wymagało pobrania niewielkiej ilości krwi z łapki – i się zaczęło. TaiChi, mój kochany kotek, przeszła procedurę grzecznie i bez większych ceregieli. Kiedy przyszła pora na Antenkę, ta wyrywała się nieco, ale ogólnie poddała się (nie to, żeby miała inne wyjście, prawda…). Dopiero po puszczeniu luzem złe w nią wstąpiło.

Kiedy PaiLu została elegancko zawinięta w ręcznik, tak, żeby jej tylko łapa wystawała, a ja praktycznie leżałam na niej całym ciężarem (znam w końcu trochę swojego kotka i wiem, jaka to bojowa bestia), Antenka z dzikim syczeniem ruszyła matce na odsiecz. Najpierw z kompletem pazurów i zębów na wierzchu skoczyła w kierunku mojej twarzy. Nie za bardzo mogłam się ruszyć, a jakoś nie przyszło mi do głowy puścić PaiLu, bo ponowne unieruchomienie jej wydało mi się niewykonalne. Mocne dmuchnięcie w paszczę usadziło Antenkę na miejscu. No to spróbowała rzucić się na Pana Weta, ale znowu dostała ode mnie dmucha w paszczę. No to zeskoczyła ze stołu i… rzuciła się na nogę Pana Weta! Dobrze, że nie zdjął butów wchodząc do nas, bo straciłby stopę jak nic. Nie było innego wyjścia, jak zamknąć ją w sypialni. Dopiero wtedy udało się szczęśliwie pobrać krew PaiLu.

Oczywiście testy dały wynik negatywny, co potwierdza wpis Pan Weta w książeczkach zdrowia.

Potem nadszedł czas na szczepienie maluchów. Antenka obserwowała czujnie przebieg wydarzeń, gotowa rzucić się natychmiast na pomoc, ale na szczęście maluchy ukłucie zniosły dzielnie i obyło się bez dalszych awantur. Jedynie mały cwaniaczek FajfOklok się wyrwał i cała szczepionka poszła na stół… Co się odwlecze, to nie uciecze i Pan Wet odwiedził nas w niedzielę z kolejną ampułką i sprytny kocurek przyjął swoją dawkę szczepionki. Nawet tego nie zauważył, szczerze mówiąc.

Przy okazji wyszło, że te kocięta to jakieś mutanty, ponieważ wszystkie jak jeden pchały się do spirytusu salicylowego (czy co to tam było), którym Pan Wet smarował dziewczynom łapki przed pobraniem krwi. Przecież to śmierdzi, jak pragnę zdrowia, a one wszystkie pchały się z nosami do butelki! No nie przestają mnie zadziwiać! Mandarynki też obwąchują uważnie – a ponoć koty nie lubią cytrusów! :)

Related Images:

Facebooktwitter

Pierwsze szczepienie

Kocięta skończyły już 8 tygodni i nadszedł czas na niezbyt przyjemne wydarzenie w postaci pierwszego szczepienia.

Nasz ukochany wet, Pan Mikołaj, przyjechał w czwartek z wszystkimi niezbędnymi utensyliami aby podziabać moje kochane maluszki. Oczywiście najbardziej traumatycznym przeżyciem było mierzenie temperatury – kocięta jak jeden wiły się i pokładały, próbując za wszelką cenę utrudnić zadanie. Zaglądanie w paszczę też nie było fajne, ale obeszło się bez większych kontrowersji.

Szczepiliśmy maluchy Tricatem. Mam do tej szczepionki większe zaufanie – nigdy nie miałam nieciekawych efektów po jej podaniu. Co prawda Pan Wet ostrzegał, że w ciągu kolejnych 24 godzin kocięta mogą być osowiałe i dopiero jeśli zdarzy się to później, niż po tym czasie, należy zgłosić się do niego.

Kiedy Pan Wet zebrał swoje zabawki i udał się w dalszą drogę, kocięta jeszcze przez chwilę niepewnie myszkowały po mieszkaniu. Kiedy się upewniły, że to już koniec, zamiast pójść odespać stres – jak nie dadzą czadu! Tylko ChiNa wdrapała się na drapak i poszła spać, ale podejrzewam raczej, że to była po prostu jej kolej na spanie. Reszta towarzystwa zaś rzuciła się mordować wszystkie myszki, papierki i piórka powyrywane z zabawek. Oraz papier toaletowy. Cóż…

Related Images:

Facebooktwitter

Szczepienie

Małe koty – tak jak małe dzieci – dostają przeciwciała w mleku matki i dzięki temu nabywają pierwszą odporność. Około 6-8 tygodnia ta odporność zaczyna powoli zanikać. Wówczas też (na ogół pomiędzy 8 a 10 tygodniem) pierwszy raz szczepi się maluchy. Podstawa to szczepienie na koci katar i koci tyfus, zwykle w jednej szczepionce.

Na rynku są dostępne szczepionki bardziej złożone, na inne choroby, np na chlamydię, białaczkę czy wściekliznę, jednak w tym przypadku nie działa zasada, że od przybytku głowa nie boli oraz im więcej, tym lepiej. Niektóre szczepionki – jak te na chlamydię – są kwestionowane przez weterynarzy ze względu na znikomą skuteczność (podczas gdy samo leczenie w przypadku zachorowania jest proste i skuteczne); inne z kolei są takim szokiem dla organizmu, że jeśli kot nie jest w „grupie ryzyka”, to szczepienia się nie zaleca. Taka „zjadliwa” jest szczepionka na białaczkę – w niektórych przypadkach skutkiem ubocznym może być nowotwór (mięsak), dlatego daje się ją w łapkę, wówczas można uratować zwierzaka poprzez amputację. Tfu, tfu, tfu, trzy razy przez lewe ramię. Nasze kociaki nie będą w grupie ryzyka, tj. nie będą kotami wychodzącymi ani nie będą mieć z takimi kontaktu, wobec tego ominie je ta wątpliwa przyjemność.

Zastanawiałam się jakiś czas nad wyborem konkretnej szczepionki, a kiedy zadzwoniłam do weterynarza, żeby umówić się na wizytę okazało się, że ze szczepionek podstawowych właśnie skończył im się Fel-o-Vax i mają tylko Tricata. Wybór dokonał się niejako sam i w sumie okazał się być dobrym wyborem.

Kotki samego szczepienia w zasadzie nie zauważyły, tak chyba były jeszcze przejęte całym tym miętoszeniem przed zastrzykiem (mierzenie temperatury nie spodobało im się w ogóle, ale inne zabiegi zniosły z godnością, zwłaszcza  stetoskop je interesował). Po zastrzyku trochę pobawiły się, trochę podjadły i poszły spać. Wyspane prezentowały normalną żywotność i aktywność. Czyli ADHD. Żadnej markotności, żadnego smutku czy innych objawów złego samopoczucia. Tricat jest ok.

Related Images:

Facebooktwitter