Kocięta skończyły już 8 tygodni i nadszedł czas na niezbyt przyjemne wydarzenie w postaci pierwszego szczepienia.
Nasz ukochany wet, Pan Mikołaj, przyjechał w czwartek z wszystkimi niezbędnymi utensyliami aby podziabać moje kochane maluszki. Oczywiście najbardziej traumatycznym przeżyciem było mierzenie temperatury – kocięta jak jeden wiły się i pokładały, próbując za wszelką cenę utrudnić zadanie. Zaglądanie w paszczę też nie było fajne, ale obeszło się bez większych kontrowersji.
Szczepiliśmy maluchy Tricatem. Mam do tej szczepionki większe zaufanie – nigdy nie miałam nieciekawych efektów po jej podaniu. Co prawda Pan Wet ostrzegał, że w ciągu kolejnych 24 godzin kocięta mogą być osowiałe i dopiero jeśli zdarzy się to później, niż po tym czasie, należy zgłosić się do niego.
Kiedy Pan Wet zebrał swoje zabawki i udał się w dalszą drogę, kocięta jeszcze przez chwilę niepewnie myszkowały po mieszkaniu. Kiedy się upewniły, że to już koniec, zamiast pójść odespać stres – jak nie dadzą czadu! Tylko ChiNa wdrapała się na drapak i poszła spać, ale podejrzewam raczej, że to była po prostu jej kolej na spanie. Reszta towarzystwa zaś rzuciła się mordować wszystkie myszki, papierki i piórka powyrywane z zabawek. Oraz papier toaletowy. Cóż…