Koty mi oszalały.
Zawsze dziękowałam karmie i losowi, że udało się je przekonać, iż noc niekoniecznie jest optymalną porą do zabawy z człowiekiem. Tylko na początku, kiedy jeszcze była sama PaiLu, uprawialiśmy typowe życie domu z kotem jedynakiem, czyli uporczywe pobudki o 4 nad ranem. Potem pojawiły się maine coony i wszystkie trzy zajęły się życiem kocio-kocim, zostawiając człowieki ich snom.
Ale do czasu…
Skończyło się jakiś miesiąc temu. Między 4 a 5 nad ranem łóżko przeżywa jakiś najazd Hunów.
Najpierw przychodzi TaiChi. Włazi na mnie, spaceruje od głowy do nóg i z powrotem i zaczyna ugniatać mnie po co wrażliwszych miejscach. I mruczy mi prosto w twarz. Potem się kładzie na mojej klatce piersiowej i wylizuje mi twarz. (Moja odporność na kocie alergeny nie obejmuje bezpośredniej aplikacji na twarz, wobec tego chodzę parchata jak nastolatka. Cóż…)
Oczywiście już dawno nie śpię, bo niby jak…
Potem ChiNa, która śpi na kocyku leżącym w nogach łóżka, wstaje i przychodzi do TaiChi z prośbą o wylizanie po czółku. Czynią to tuż nad moja twarzą, obficie smyrając mnie wąsami. Do tego ChiNa mruczy. Jeśli mruczenie TaiChi przypomina traktor, to ChiNa nadaje jak czołg. Leży obok poduszki, z łbem na moim obojczyku i mruczy.
Wtedy dzikim skokiem ląduje na nas Czarna Tylda. Antenka, śpiąca do tej pory spokojnie przy moim kolanie, nie wytrzymuje napięcia i ucieka z sypialni. Tylda wykonuje jeszcze kilka dzikich susów i lokuje się pod moją pachą, obejmując czule pazurami moje ramię. I mruczy, ale cichutko.
Wreszcie przybywa VaiPer. Uwala się częściowo na mnie, a częściowo na Tyldzie. Chwyta Czarną obiema łapami i wylizuje ją po całym kocie. Mała wyrywa się dziko (niepokorne stworzenie!), po czym ucieka. Zadowolony VaiPer opiera się o mnie i zaczyna się myć. Ciamkając rozgłośnie. I do tego cały czas się rusza i mnie szturcha.
Ciamk, szturch. Ciamk, szturch.
Dochodzi 6 rano.
Nienawidzę tak wczesnych pobudek ale mimo wszystko Ci chyba zazdroszczę… :)
Tylda ci koty przekabaciła… ;)