W tym samym czasie, kiedy wykluło się pisklę w moim ulubionym gnieździe bielików, w kocim szpitalu zmarł VaiPerek. Ta synchronizacja wydarzeń napełnia mnie bezpodstawną, ale ciepłą otuchą.
Koty nie pokazują po sobie choroby, ale od VaiPerka mogłyby się dużo nauczyć. Nawet zaawansowane zwyrodnienia stawów biodrowych odkryliśmy przypadkiem. Trzech weterynarzy widziało zdjęcia rtg, żaden nie wierzył, że ten kot nie kuleje. Ba! że normalnie chodzi, a nawet biega i wskakuje na szafy. Dlatego dmuchałam na zimne i zwykle wizyty VaiPerka u weta zaczynałam słowami: nie ma żadnych objawów, ale jakoś tak mi się nie podoba.
Tym razem mi się też nie podobał. Pan wet obmacał go bardzo dokładnie całego, wyczuwał po kolei organy i sprawdzał czy coś wyjdzie. Nic nie wyszło. Miałam zrobić badanie krwi, tak na wszelki wypadek. Zanim je zrobiłam, VaiPer zaczął wyglądać na bardzo chorego kota…
Wiedziałam, że jeśli kiedyś zobaczę, że się źle czuje, stan będzie poważny. Ale wiedzieć na rozum, a być przygotowanym, to dwie różne rzeczy. Wylądowaliśmy w gabinecie, obniżona temperatura, usg, wodobrzusze, wyniki krwi dobre, oprócz wyników wątroby. Kolejny krok – usg u specjalisty. Obdzwoniłam całe miasto, zanim znalazłam lecznicę, gdzie tego dnia przyjmowała dr Kosiec-Tworus. Doktor zgodziła się nas przyjąć. Dopiero potem dowiedziałam się, że przyjęła nas już po swoich godzinach pracy.
Doktor ledwie przyłożyła głowicę, od razu wiedziała, że to serce. Najlepsza ze złych diagnoz, bo jechaliśmy tak naprawdę po rozpoznanie nowotworu.
Nasza Doktor Aneta od razu skonsultowała wyniki z kardiologiem i przygotowała nam leki. I została po pracy, czekając aż po nie przyjadę. Dobrzy ludzie są wokół mnie.
Leki zdawały się działać, wodobrzusze się zmniejszyło, oddech uspokajał. Do dnia, w którym wstałam i zobaczyłam, że VaiPer ma fioletowy język. Prawie w kapciach wiozłam go do lecznicy pod namiot tlenowy. Miał sobie leżeć pod tlenem do wieczora, kiedy to zobaczy go kardiolog i zdecyduje co dalej, a następnego dnia miałam go odebrać. Posiedziałam z nim trochę, ale w końcu pojechałam do domu, nakarmić resztę kotów.
Kiedy się rozejrzałam po mieszkaniu, po raz pierwszy dotarło do mnie, że mam więcej legowisk przygotowanych konkretnie dla VaiPerka, bo gdzieś lubił sobie poleżeć, niż przygotowanych konkretnie dla pozostałych kotów razem wziętych. VaiPer był Moim Kotem.
Lecznica zadzwoniła do mnie już po wszystkim. Powiedzieli, że sytuacja była nagła, podjęli resuscytację, ale bezskutecznie.
VaiPer to był fighter, nie poddał by się szybko. Już na zawsze zostanie ze mną myśl, czy on pomyślał, że go porzuciłam tam i dlatego nie chciał zostać?
VaiPer (Ukah Ewjatar*PL). 2.06.208-24.04.2018
Biegaj, kotku, tak jak lubisz, z rozwianą kitą i bez bólu za Tęczowym Mostem.
Proszę, abyście nie komentowali i nie pisali do mnie o VaiPerku.