Ponieważ poniedziałek to parszywy dzień, każdy musi jakoś odreagować. Dzisiaj konsekwencje tego poniosły maine coony. Zostały mianowicie uprane. Za pomocą suchego szamponu.
Szampon ów ma postać pachnącej pianki, której należy nabrać w dłonie, rozprowadzić na kocie a następnie rozczesać. Ponieważ – w odróżnieniu od ruskiej – oba maine coony to dusza nie kot, bez protestów pozwoliły sobą pomiatać. Trochę się obawiałam o zapach, ale jakoś ich nie odrzuciło. Nawet nie czuły palącej potrzeby się wylizać po zabiegu, oba najpierw się zdrzemnęły, a i późniejsza toaleta była umiarkowanie intensywna. Wygląda na to, że szampon w piance daje się przeżyć.
Ryża kota po upraniu ma kitę jak lis. Oto dowód:
Poronionym pomysłem okazała się za to odżywka-nabłyszczacz, którą nabyłam z myślą o odpicowaniu kocinków na wystawę. Po użyciu koty mają w kilku miejscach takie punkowe pióropusze ze zlepionych kosmyków. Nie wykluczam, że jest to efekt mojej nieudolności. Szanse na nauczenie się prawidłowego używania preparatu są znikome, bo oba koty były zdegustowane psikaniem na nie i stanowczo nie chciały współpracować.
Wcale im się nie dziwię, też bym nie chciała chodzić taka rozczochrana.