Odwiedzamy znajomych w Szwecji. Od czasu naszej ostatniej wizyty zaprzyjaźniona rodzina powiększyła się o psa i kota. Pies jest młodziutkim goldenem, dziewczynką o imieniu Ricky. Kotka z kolei jest wieloowocowa i ma na imię Clio.
Jadąc tu spodziewaliśmy się typowego dachowca, tymczasem spotkaliśmy pięknie umaszczone stworzonko zdradzające norweskiego leśnego przodka w linii genetycznej.
Jak przystało na wychodzącą panienkę z chłodnej północy, Clio ma futro jak niedźwiedź. Jest drobniutka, waży jakieś 2,5 kg, ma wielkie pędzle w uszach i niezbyt długi, ale bardzo puchaty ogon. Poza tym jest milutka, nieagresywna i śmiesznie miauczy. Szybko nawiązałyśmy porozumienie bazujące na puszeczkach ze smakowitym kocim żarciem.
Clio większość dnia spędza w ogródku i dalszych okolicach domu. Dzielnie i cierpliwie poluje na ptaszki – ponoć z dużymi sukcesami, z czego niekoniecznie zadowolona jest pani domu. Zauważyliśmy, że nie jest zbyt skoczna, ale nadrabia uporem i udaje jej się wleźć – mniejszym lub większym rozpaczliwcem – na dachy wszystkich okolicznych szop i komórek.
Za to świetnie się wspina na drzewa. Któregoś dnia obserwowaliśmy ją dobrych kilka minut, żeby sprawdzić, czy sama zlezie. Albowiem, jak wiadomo, koty używają pazurów, żeby wleźć na drzewo i straży pożarnej, żeby z niego zleźć. Szybko i z gracją, głową w dół, Clio zbiegła z drzewa i pobiegła dalej w swoich sprawach. To nas upewniło, że ma mnóstwo norwega w sobie.