I’m sexy and I know it

Wiecie już z facebooka, że ostatni weekend ja, Czarna Tylda i Biały Kot Szczęścia ChiNa spędziłyśmy w Płocku na wystawie.

Półtorej godziny drogi – niby niedużo, ale w niedzielę jechało się już jakby trudniej :)

W sobotę wylosowała nam się taka kolejność, że obie dziewczyny były oceniane z samego rana i do końca dnia miałyśmy spokój. ChiNa trafiła do sędzi, która jest entuzjastką białych kotów i zna się na nich jak mało kto. Sędzia skomplementowała i kicię, i biel jej futerka (no ja myślę, po tylu kąpielach!). ChiNa bardzo sędzię polubiła i czuliła się do niej, jakby ją znała od lat. Tylda też się spodobała swojej sędzi, co nie jest dziwne, bo ma piekny profil, harmonijną budowę i śliczne futro. Tyle, że młoda jeszcze jest, więc się ciągle jeszcze rozwija – maine coony rosną do trzeciego roku życia.

W każdym razie obie kicie dostały ocenę Ex1 oraz certyfikat na championa.

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

Drugiego dnia dla kontrastu Czarna poszła do oceny zaraz po rozpoczęciu wystawy, natomiast Biała była wśród kotów ocenianych na samiutkim końcu. Trochę to było męczące. Tym razem Tylda oddała palmę zwycięstwa dorosłej niebieskiej kotce. Nic to, Czarna urośnie i też będzie taka wielka, puchata i mordziasta :)

Tylda zakończyła więc niedzielną wystawę z oceną Ex2, a ChiNa z Ex1 i certyfikatem na championa. Ponieważ jest to już trzeci certyfikat Bielutkiej od trzeciego sędziego, kici przysługuje tytuł championa. Trzeba tylko wystąpić do organizacji felinologicznej o potwierdzenie tytułu i uiścić. Oczywiście, że zrobiłyśmy to w poniedziałek rano :)

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

Dziewczyny zniosły wystawę dosyć dobrze, zabunkrowały się w namiociku, odwiedzających wrzuciły do ignora i poszły spać. Czasami tylko wystawiały głowy, żeby popatrzeć na ludzi, którzy się przesuwali za siatką i popozować do zdjęć. Albo żeby poocierać się o śmierdzącego kotka, którego im dałam w prezencie. Trochę mi było głupio, bo tak intensywnie woniał kocimiętką, że zapach rozszedł się na całą okolicę – a fiołkami to nie pachnie! Zafundowałam wszystkim wokół śmierdzący zakątek :)

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

Ogólnie wyjazd należy więc zaliczyć do udanych. Na razie przysięgłam sobie, że więcej białych kotów nie wystawiam, bo przygotowanie białego kota to galernicza robota jest, a ja aż tak pracowita nie jestem. Jakby mi więc przyszło do głowy, to wiecie – macie pozwolenie, żeby mnie pacnąć czymś ciężkim w głowę.

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

©Magdalena Koziol, +48 606757001, info@kotdoskonaly.pl, www.kotdoskonaly.pl

Related Images:

Facebooktwitter

Czasem dobrze jest zatęsknić

Przez ostatnie dwa tygodnie pracowałam głównie w odległych rejonach Polski, toteż zostałam zmuszona do porzucenia moich koteczków i odjechania precz. Krótki powrót na weekend nie wystarczył, żeby się nimi nacieszyć. W dodatku w swoich wojażach spotykałam inne koty.

Ok, wizyty w zaprzyjaźnionych zakoconych domach to była ta miła część wyjazdu :)

Krushynkowa Samba, prześliczna kociczka o smukłej sylwetce godnej kotów egipskich, jakoś nieszczególnie mnie polubiła, syczała na mnie, choć kontrolowała każdy mój ruch i wszystko, co ze sobą przywiozłam. Z kolei Perdowa wataha uznała mnie za sympatyczne urozmaicenie. O ile pierwszej nocy dały mi spokój, o tyle drugiej pielgrzymki po moim łóżku odbywały się regularnie. Zwłaszcza król Greebo obdarzył mnie swoją łaską i uwalił się na mnie całym ciężarem swego majestatu. Było głaskanie całej rezydującej u Perdo siódemki, było karmienie przysmakami i przemawianie czule. No i całe to przebywanie u obcych kotów tylko wzmogło moją tęsknotę za własnymi, toteż po pracy wsiadłam w samochód i nie oglądając się popędziłam do domu.

W domu towarzystwo generalnie ucieszone, ale foch im nie pozwalał na ekspresję radości. Nie rzuciły się więc z powitaniami, ale pilnowały mnie jak wataha wilków, żebym przypadkiem nie wyszła znowu z domu. Nawet pełniły warty w plecaku, żebym nie uciekła niepostrzeżenie. O, proszę:

Related Images:

Facebooktwitter

Jedziemy na wycieczkę, bierzemy kota… albo nie.

Temat zostawiania kotów w domu wywołał odzew, więc jeszcze trochę się uzewnętrznię.

Koty mają tę cenną zaletę, że da się je zostawić spokojnie na 2-3 dni (na przykład na weekend) same. Zwłaszcza, jeśli jest ich dwa albo trzy. Samotny kot zeświruje z nudów, ale jeśli ma towarzystwo, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Trzeba tylko pamiętać o zostawieniu więcej wody i więcej chrupków, żeby zwierzątka nam nie padły z głodu. Szczególnie woda jest istotna, ponieważ kot nie wielbłąd – pić musi. Inaczej mu nerki siadają, a kot bez funkcjonujących nerek żyć nie może.

(jeśli nie widzisz zdjęcia, kliknij ponad tym napisem)

Często pytają mnie ludzie, czy lepiej zostawić kota w domu i załatwić dochodzącą nianię, czy też zawieźć kota do opiekunów. Zdecydowanie zostawić w domu. Koty lubią rutynę i znane otoczenie, wywiezione w obce miejsce, nawet jeśli wcześniej tam były, będą podwójnie nieszczęśliwe – na cudzym terenie i porzucone przez ukochanego pana czy panią.

Jeżeli jest możliwość, warto umówić kogoś, żeby wpadł raz dziennie i skontrolował sytuację oraz wyczyścił kuwety. Ale znam koty, które we dwa lub we trzy spokojnie zostawały na weekendy (nawet tzw. długie weekendy) z wodą, chrupkami, dużą liczbą kuwet i całym domem dla siebie. Po powrocie ściany nadal stały, a liczebność stada się zgadzała, więc eksperyment można uznać za udany.

Można zabrać kota ze sobą, jeśli dobrze znosi podróże. Dopóki miałam trzy koty, jeździłam z nimi z wizytami do rodziców. PaiLu po 3 km paskudziła w transporterek, potem było wszystko ok. VaiPerek nawet lubił te wyjazdy, aż nagle, nie wiadomo czemu, zaczął się panicznie bać podróży. TaiChi przesypiała drogę, ale za to całą wizytę przesiadywała w kącie za łóżkiem. No to zaprzestaliśmy wspólnych wojaży, bo skórka była niewarta wyprawki.

Przy dłuższych wyjazdach stres dla właściciela jest większy, bo wtedy opieka jest konieczna. Sprawdziłam doświadczalnie obie opcje – z wywiezieniem kotów z domu i z dochodzącą nianią. Niania jednak działa lepiej. Koty wywiezione desperowały kiedy mnie nie było i strasznie się poobrażały, kiedy wróciłam. Powiadam Wam – naprawdę STRASZNIE się poobrażały, toteż wolę się na to nie narażać więcej.

Jeśli Twój kot nie jest pamiętliwą cholerą, to możesz zaryzykować. Przede wszystkim – nie popadać w skrajności i nie wyjeżdżanie na wakacje przez dziesięciolecia „bo koty”. Jeśli tylko mają opiekę, przeżyją. W końcu Ci przecież przebaczą.

W końcu. ;)

Related Images:

Facebooktwitter

Nieoczywiste objawy przywiązania

Pracę mam taką, że długo siedzę w domu przy komputerze, a potem wyjeżdżam na kilka dni i odpalam wszystko, co przez ten czas w domu przygotowałam. Zwykle umawiam kocią nianię, który rano i wieczorem ogarnia kuwety, napełnia miski i ogólnie upewnia się, że wszystko jest ok.

Koty spokojnie mogłyby posiedzieć same, ale wąskim gardłem – jeśli wolno mi tak powiedzieć – okazały się kuwety. Przy tej liczbie kotów nie ma takiej opcji, żeby ich nie wyczyścić przynajmniej raz dziennie, bo inaczej nie ma jak do nich wejść. Wcale bym się kotom nie dziwiła, gdyby odmówiły korzystania. Sama bym odmówiła.

(jeśli nie widzisz zdjęcia, kliknij ponad tym napisem)

Po tych 2 czy 3 dniach koty witają mnie raczej niezbyt wylewnie. Trochę demonstrują focha, trochę pozwalają się głaskać, ale ogólnie euforii nie ma.

Tym razem dostałam zlecenie dosyć nagle. Chcąc nie chcąc, musiałam wstać o 4 rano, przeteleportować się jakoś do Trójmiasta, tam spędzić pracowicie dzień i o 1 w nocy powrócić do stolicy. Początkowo umówiłam nianię, ale potem doszłam do wniosku, że damy sobie radę sami.

O świcie nakarmiłam koty i poszłam precz. Koty chyba poczuły się nieco zagubione, bo i pora dziwna, i nikt potem do nich nie przyszedł…

Kiedy wróciłam, euforii oczywiście nie było. Ale w misce było pełno chrupek, dom nie rozniesiony na strzępy, a w kuwetach ledwie trochę zabrudzone. Czuły, skubane, że jest inaczej i nie wiedziały co z tym fantem począć. Nie jadły, nie ganiały się. Chyba były smutne po prostu i cały dzień czekały.

Się wzruszyłam. Chlip.

Related Images:

Facebooktwitter

Czułe powitania

Każdy mój wyjazd obowiązkowo musi być zakończony kocim fochem. Tym razem zostawiłam je na półtora dnia, aby świątecznie zwizytować stęsknioną rodzinę.

Jedynym kotem, który przywitał mnie po powrocie przy drzwiach była PaiLu. Było mizianie, mruczenie, ocieranie się i zaglądanie w oczy. Być może chodziło o to, że koniecznie chciała pójść na spacer piętro wyżej – ale nie bądźmy małostkowi!

Reszta kotów zignorowała mój powrót. I w zasadzie nie byłoby o czym mówić, gdyby nie fakt, że karę za wystarczającą uznały w nocy i przychodziły kolejno się przywitać. Dla objaśnienia grozy sytuacji dodam, że mam lekki sen i kłopoty z zasypianiem.

  • przyszła FaJin zamiauczeć i zamruczeć mi prosto w twarz (no heloł) i połazić pod kołdrą. Pobuszowała przez jakiś czas i poszła.
  • przyszła TaiChi pomruczeć mi prosto w twarz. Przeszła mi po brzuchu z prawa na lewo i z lewa na prawo kilka razy. Ustabilizowała się wreszcie na moim brzuchu, położyła się i zaczęła mruczeć. Aż echo szło. Po jakimś czasie poszła sobie. Ledwie zdążyłam się zdrzemnąć…
  • przyszła ChiNa. Połaziła w kółko, położyła się częściowo za moją poduszką, częściowo na niej i zaczęła mruczeć. Głośno.
  • przyszedł VaiPer i przegonił towarzystwo. Położył się obok mnie, wyciągnął na całą długość. VaiPer ma zwyczaj się rozpychać dosyć energicznie, tym razem wbił mi przednie łapy w żołądek (poświąteczny, pełniutki!). Doprawdy, upojna to była chwila. W końcu zasnęłam…
  • i wtedy VaiPer uznał, że czas zmienić pozycję i miejsce. Położył się na książkach i gazetach za moją poduszką. VaiPer mruczy bardzo cichutko na szczęście, bardziej tak posapuje niż mruczy. No to szybciutko zasypiać!
  • Ale nie, gazety niewygodne. Przyszedł i zaczął grzebać po mnie łapą. Znaczy, że czegoś chce. Nie miałam już siły się ruszyć, więc tylko odchyliłam kołdrę, ViPer wlazł i wyciągnął się na cała długość przytulony do mego brzucha. Jak milutko, mru mru. Po czym wyciągnął przednie łapy energicznie w górę, wbijając mi je w gardło. Ratunku. Zegarek pokazuje 6:13. Ratunku ponownie. Wstaję i wychodzę z sypialni. Koty za mną. Udaje mi się zamknąć im drzwi łazienki przed nosem, przemyka się tylko TaiChi. Wracam do łóżka. Jestem już tak wykończona, że nawet łażąca po mnie TaiChi mi nie robi. Zasypiam.
  • Budzi mnie serdeczny gryz w łydkę. FaJin buszuje pod kołdrą i właśnie upolowała moją nogę. Umieram.

Resztę snu załatwiłam w ciągu dnia (dobrze, że miałam wolne!), kiedy koty też śpią.

Mój zdradziecki wyjazd na całe półtora dnia można uznać za wybaczony.

Related Images:

Facebooktwitter

Straszliwy transporter

Zła pani, zła. Dręczy swoje koty. Tym razem padło na puchate panienki, które zostały zmuszone do udania się do weta na badanie kontrolne i pobranie krwi.

A trzeba powiedzieć, że TaiChi jak ognia boi się transporterka i podróży. Nie wiem dlaczego, bo nie była chorowitym kotem i nie jeździliśmy do weta na nie wiadomo ile zabiegów. Taka jakaś natura bojaźliwa.

Wyjęłam więc transporter wcześniej, wymościłam i zostawiłam na środku pokoju. Rusałki rzuciły się doń, jakby tam co najmniej masaże robili, po krótkiej walce wygrała Antenka i to ona ułożyła się w środku do drzemki. Kiedy przyszedł czas wychodzić, musiałam ją wyciągnąć siłą – tak się zaparła pazurami.

Najpierw złapałam TaiChi, wrzuciłam do transportera i poszłam łapać ChiNę. ChiNa też jakoś niechętnie podchodziła do całej tej zabawy. Ledwie otworzyłam drzwiczki i próbowałam ją wepchnąć do środka, TaiChi dołem przepłynęła jak płaska wstążka i pognała do sypialni. Ten kot nie ma kości, słowo daję. Składa się do dwóch wymiarów i nawet się przy tym nie wysila.

Czy muszę dodawać, że kiedy próbowałam ją złapać, ChiNa prysnęła w drugą stronę?

Tylko mojej nadludzkiej cierpliwości i zręczności zawdzięczam to, że udało mi się w końcu je upchnąć do środka. Podróż w obie strony i sama wizyta u weta minęły bez specjalnych katastrof.

Po powrocie do domu TaiChi wyprysnęła z transportera jak z procy, po czym udała się na emigrację wewnętrzną oraz najwyższą półkę drapaka.

Po jakiejś godzinie odwracam się i widzę to.

Nie ogarniam tego kota.

Related Images:

Facebooktwitter

Powrót właścicieli marnotrawnych

No to jesteśmy z powrotem w domu.

Hania spisała się na medal. Koty się nawet bardzo nie obraziły, niektóre się wręcz ucieszyły z naszego powrotu.

Jakoś tak wygladało na to, że najbardziej tęskniła za nami nasza niezależna i niedotykalska PaiLu. Od naszego powrotu nie odstępuje mnie na krok, siada za moimi plecami na fotelu kiedy pracuję przy komputerze albo włazi na ramiona i entuzjastycznie przeżuwa moje włosy. Kilka razy się zapomniała i wlazła mi nawet na kolana. Na razie jej ten wylew uczuć nie mija i cieszę się każdym jego dniem.

Antenka chyba nie odczuła naszego braku. Zachowuje się niezmiennie jakby ktoś ją stuknął w czaszkę. Może tylko trochę bardziej zaprzyjaźniła się z matką – częściej ganiają się a nawet zdarza im się do siebie poprzytulać.

Z kolei TaiChi zachowywała się jak ciężko przestraszona. Obchodziła nas z daleka, jakbyśmy byli obcy. Dopiero kiedy złapaliśmy zapach domu, zaczęła przychodzić na kolana i molestować nas.

VaiPerek zaś jest niezmiennie oazą spokoju. Niewzruszony niczym, pogodny i przyjacielski jak zawsze. Na pewno ucieszył się z naszego powrotu, bo wróciło karmienie z ręki i podawanie mu na przekąskę ulubionych chrupków – a to są jego dwie ukochane czynności, których Hania mu nie zapewniała. Teraz trzeba mu było wynagrodzić – a dopominać się o swoje to on potrafi jak mało kto!

Niestety zaobserwowałam też dramatyczną sytuację w zakresie ofutrzenia. Nie czesany VaiPerek skołtunił się i sfilcował. Jeszcze przed wyjazdem ścięłam mu portki, których nie daje czesać, a teraz widzę, że praktycznie trzeba mu obciąć połowę sierści na grzbiecie! Na razie wycięłam mu część kłaków, a że do tej operacji musiałam go unieruchomić na kolanach, obraził się na mnie śmiertelnie. Resztę będę wycinać jak się od-obrazi.

Dzięki składam Matce Naturze, że przynajmniej TaiChi stworzyła z jedwabistą i nie kołtuniącą się sierścią.

Ps. Ciekawa jestem, czy ktoś z czytających odróżnia na tych zdjęciach PaiLu od Antenki. ;)

Related Images:

Facebooktwitter

Na północ!

Wyjeżdżamy na tydzień. Koty muszą zostać w domu we własnym towarzystwie, odwiedzane tylko co jakiś czas przez naszą sąsiadkę, Hanię.

Zostawiliśmy Hani karteczkę z dokładnymi instrukcjami oraz stos puszek opisanych kolejnymi dniami tygodnia. Ponieważ wychodziliśmy z domu o 8 rano, koty dostały śniadanie jeszcze od nas. Potem przyszła Hania i dała im śniadanie jeszcze raz. Podejrzewam, że koty nie posiadały się z radości.

Karmieniem przejmuję się trochę mniej niż sprzątaniem kuwet. Hania nie ma zwierząt i może to być dla niej trudne doświadczenie ;). Trzymajcie kciuki za Hanię.

A uprzedzając trochę fakty – w następnym odcinku pojawi się piękność z chłodnej północy – kotka Agnieszki i Pawła, Clio. Stay tuned!

Related Images:

Facebooktwitter

I po wakacjach…

Wróciliśmy z czystej i spokojnej Szwecji bez jednego nawet zdjęcia.

Nie, wróć. Zdjęć zrobiliśmy mnóstwo, część można obejrzeć w galeriach Pawła, niestety ze zwierząt występują na nich pszczoły i mrówki. Przez cały okres pobytu tam zobaczyliśmy jednego bezpańskiego (chyba) kota, a i to w warunkach uniemożliwiających zrobienie zdjęcia. Bezpańskich psów też zresztą nie było.

Są tam za to bezpańskie króliki, lisy, łosie, jelenie, szczupaki i inne.

Nasze koty podczas naszej nieobecności schudły bardzo. Nie bez znaczenia był fakt, ze obie koteczki miały ruję (biedna moja mama, która się nimi opiekowała!). Poza tym nie wydaje się, żeby jakoś bardzo odczuły nasz brak. Chyba, że jeszcze nie wierzą we własne szczęście, a konsekwencje wyjazdu będziemy musieli ponieść później ;)

Related Images:

Facebooktwitter