Balkon nasz dla kotów nader niebezpieczny jest. Ma w sobie pierisy japońskie, które są trujące (i z tego powodu wkrótce wylądują w śmieciach). Ma otwory między podłogą a balustradą, przez które fajnie można skoczyć w dół. Ma balustradę, po której chodząc można przyprawić właścicieli o zawał. W pobliżu zaś notorycznie przebywa ptactwo różnego autoramentu (las o rzut beretem jest), na które fajnie poluje się przez szybę, a przez balkon będzie jeszcze fajniej.
Zanim koty zostaną tam wypuszczone samopas, pierwszym krokiem ma być osiatkowanie całości. Niestety balkon nasz ma kształt mocno dziwny, a w dodatku sufit (będący podłogą balkonu sąsiadów z góry) jest sporo mniejszy – przeczuwam w jasnowidzeniu, że wieszanie siatki to będzie duża sztuka. W zasadzie moglibyśmy zamontować jakieś listwy czy kształtowniki i na tym rozpiąć tę siatkę, ale jak podliczyłam koszty, to osłabłam. Siatka będzie musiała wisieć sama z siebie i już. Będzie co ma być.
A dziś jest D-day.
Najpierw przygotowanie zaczepów. Ponieważ całość bloku obłożona jest styropianem, zostaliśmy zmuszeni do nabycia za jakąś chorą kwotę specjalnych dynksów do montowania w styropianie. Za to do ich zamontowania nie jest konieczny żaden sprzęt, raz puknąć wiertełkiem, żeby tynk przebić i można wkręcić ręką. Dopiero wkręt się dokręca narzędziem.
Najpierw myślałam o tym, żeby skraj siatki wzmocnić linką stalową, ale w fazie upraszczania projektu doszłam do wniosku, że nylonowa linka wystarczy. Jak wyciągnęłam siatkę z pudełka, to się nieco zdziwiłam. Chwilę mi zajęło, zanim dotarło do mnie dlaczego ona jest taka… dziwna. Taka osobliwie chuda. Odnalezienie skraju i przeplecenie linki przez odpowiednie oczka to jakaś galernicza robota. Przydałyby się jeszcze dwie pary rąk do trzymania tego cholerstwa.
No to ją wplatam, tę linkę. Mówcie mi Kopciuszek.
Pierdolnik pod ścianą to nasza najnowsza zdobycz – brat podarował mi półtorej brzózki z własnej działki. W kawałkach. Będzie z tego piękny drapak balkonowy. Eko i full wypas. Zobaczycie.
Syrjus zaczepia siatkę. Oczywiście doprowadza mnie jednocześnie do szału, łażąc po balustradzie w kapciach. Jak się sam nie zabije, ja go zabiję.
Mieliśmy wiele pomysłów na to, czym zakryć dziurę między balustradą a podłogą. Każdy mało wykonalny. Problem polega na tym, że cokolwiek by tam nie położyć, musiałoby się trzymać częściowo nadprzyrodzonym sposobem w powietrzu. W końcu w przypływie natchnienia nabyliśmy taki mały płotek z połączonych półwałków. Okazał się idealny. Sam się trzyma i w dodatku już jest zaimpregnowany. I nada się kotom do drapania.
Widać go tam w dole.
Mimo, że drzwi się otwierają do wewnątrz, kotom udało się je sforsować i przyszły skontrolować jakość prac.
W momencie, kiedy PaiLu postanowiła zwiedzić wyższe, do tej pory niedostępne, rejony balkonu, uznaliśmy, ze dość tej zabawy. Koty zostały grzecznie, acz stanowczo, wyproszone z balkonu.
Słońce miało się ku zachodowi i nagle zrobiło się bardzo zimno. Naciągnęliśmy więc siatkę i dowiązaliśmy do górnej części balustrady, pozostawiając resztę na jutro.
Tak więc ciąg dalszy nastąpi.
I w dodatku został nam jeden kołek do styropianu – wreszcie będzie można powiesić na balkonie lampę!
Related Images: