Przez ostatnie dwa tygodnie pracowałam głównie w odległych rejonach Polski, toteż zostałam zmuszona do porzucenia moich koteczków i odjechania precz. Krótki powrót na weekend nie wystarczył, żeby się nimi nacieszyć. W dodatku w swoich wojażach spotykałam inne koty.
Ok, wizyty w zaprzyjaźnionych zakoconych domach to była ta miła część wyjazdu :)
Krushynkowa Samba, prześliczna kociczka o smukłej sylwetce godnej kotów egipskich, jakoś nieszczególnie mnie polubiła, syczała na mnie, choć kontrolowała każdy mój ruch i wszystko, co ze sobą przywiozłam. Z kolei Perdowa wataha uznała mnie za sympatyczne urozmaicenie. O ile pierwszej nocy dały mi spokój, o tyle drugiej pielgrzymki po moim łóżku odbywały się regularnie. Zwłaszcza król Greebo obdarzył mnie swoją łaską i uwalił się na mnie całym ciężarem swego majestatu. Było głaskanie całej rezydującej u Perdo siódemki, było karmienie przysmakami i przemawianie czule. No i całe to przebywanie u obcych kotów tylko wzmogło moją tęsknotę za własnymi, toteż po pracy wsiadłam w samochód i nie oglądając się popędziłam do domu.
W domu towarzystwo generalnie ucieszone, ale foch im nie pozwalał na ekspresję radości. Nie rzuciły się więc z powitaniami, ale pilnowały mnie jak wataha wilków, żebym przypadkiem nie wyszła znowu z domu. Nawet pełniły warty w plecaku, żebym nie uciekła niepostrzeżenie. O, proszę:
Podobne opowieści:
- Jedziemy na wycieczkę, bierzemy kota… albo nie.
- Powrót właścicieli marnotrawnych
- Na północ!
- Czułe powitania
- Nieoczywiste objawy przywiązania
[miao, mrrr mrrr, łasi sie do monitora]
Poproszę kota!
Zapakować?
Do plecaka, na wynos :)
Świetne jest to zdjęcie z białą w plecaku i czarną na Rejtana obok :-)